Jeszcze nigdy nie wygrał ktoś, kto nie uwierzył w zwycięstwo
Czyli różnica pomiędzy realizmem, kompromisem a uprzedzającą uległością
Po wygranej nad PiS-em znaleźliśmy się w sytuacji, którą dobrze opisuje angielski idiom: jesteśmy jak pies, który dogonił samochód. Jak zima co roku zaskakuje drogowców, tak gorzkie zwycięstwo — w końcu Lewica znacznie osłabła — od początku musiało zaskoczyć lewicę. Teraz następuje ponowna kalkulacja oczekiwań, celów i postaw w tej nowej sytuacji. Okazują się skrajnie różne. Buntownicy chcą, żeby Lewica, a chociaż Razem, nie wchodziły do koalicji rządowej — do tego nie chcę się odnosić. Dziś o grupie, której pojawienia się nie spodziewałem, czyli tych, którzy kładą się… no właśnie, na pewno nie Rejtanem.
Naturalnym jest przewidywanie tego, co jest osiągalne w obecnych realiach. Na co będzie większość w sejmie, czego nie zawetuje Duda. Jednocześnie, gdyby ktoś nawet doszedł do wniosku, że małżeństwa jednopłciowe, a nawet związki partnerskie nie przejdą — jak najpewniej zrobili inicjatorzy „pakietu ratunkowego”, o którym pisze
— nie oznacza to, że dobrym pomysłem jest już na starcie ulegać i prosić o ochłapy. Jest też wiele głosów szukających pozytywów (co ogólnie jest dobrą postawą, której często brakuje) i malujących obraz drobnych dokonań w mniej ważnych ministerstwach, które łaskawie odstąpią konserwatyści jako czegoś co powinno nas satysfakcjonować, czasem wręcz jako gamechangerów.Wszyscy jesteśmy socjaldemokratami
Czasem, przewidując przyszłość, zapominamy, że sami ją kreujemy. A proces nie jest tożsamy z celem. Zdawanie sobie z tego sprawę (a nie tylko wiedza o tym) leży u podstaw socjaldemokracji. Taka ustępliwa postawa jest gorsza od samospełniającej się przepowiedni. Nie dość, że nie dopuszcza bycia zbyt pesymistycznym, to nie prowadzi efektywnie nawet do okrojonych ambicji. Moim zdaniem osią podziału w lewicowych środowiskach nie jest więc radykalizm bądź pragmatyzm a podstawowe niezrozumienie procesu demokracji, a w szczególności socjaldemokracji.
Demokracja to trochę teatrzyk
Możecie spytać — czemu nie domagać się tylko tego, co przewidujemy, że jest możliwe? Po pierwsze dlatego, że byłoby to pójście na skróty. Pomiędzy jest też moment, w którym ktoś musi odrzucić niektóre z naszych żądań — to utrzymuje wiarygodność po „właściwej” stronie. Jest też moment, kiedy je wszystkie podajemy do wiadomości publicznej — przypominając, o co walczymy. Innymi słowy, dzieją się rzeczy, które są tak samo częścią demokracji, jak przegłosowanie ustawy w sejmie, a może nawet bardziej. Słyszę czasem opinie, że składanie ustawy, która nie przejdzie to „teatrzyk” i nietraktowanie demokracji i wyborców poważnie. Nic bardziej mylnego. O ile w sensie powierzchownym jest to jakieś przedstawienie to negatywne nastawienie do niego jako pewnego rodzaju oszustwa jest już bezpodstawne. Demokracja nie jest tylko procedurami; gesty, które proceduralnie nie mają znaczenia są ważną częścią politycznego dyskursu i nie powinniśmy wstydzić się ich używać. Ludzie nie są tak głupi jak nam się wydaje i rozumieją, że nie mamy większości do niektórych rzeczy — zamiast, jak Czarzasty, biadać nad tym, powinniśmy przypominać, że to nam na tych rzeczach zależy. Na rzeczach, których chce przecież szeroka część społeczeństwa.
Najgorsza umowa koalicyjna w historii, być może kiedykolwiek — The Art of the Deal
Załóżmy, że bierzemy udział w negocjacjach. Możemy od razu grubo zejść z ceny i mieć to z głowy. Jest dobry powód, dlaczego nikt tak nie robi. Przede wszystkim, nie wiemy nigdy, kiedy uda nam się ugrać znacznie więcej niż się spodziewaliśmy. Czemu od początku okradać się z tej możliwości? No i nie ustawia nas to w dobrej pozycji. Nie trzeba chyba długo się nad tym zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że to instrukcja do osiągnięcia jak najgorszego wyniku w negocjacjach. Czas zdać sobie sprawę z tego, że bierze się udział w negocjacjach i przyjąć odpowiednią postawę.
Motywacja, aspiracje i nadzieja
Gospodarowanie emocjami, granie na emocjach. Brzmi cholernie cynicznie. Nic bardziej mylnego numer dwa. Uważam, że nie powinno się podejmować decyzji, nie biorąc pod uwagę emocji. To jest podstawa budowania ruchu, społeczności, organizacji. Lewica (przez małe l) od dawna ma problem z używaniem innych emocji niż wkurw i czas z tym skończyć. Nie wolno nam zaniedbać poczucia przynależności, wspólnego celu. Kiedy ludzie czują, że są wśród innych, którzy chcą tego samego, kiedy pokazuje im się, jak sprawy mogłyby wyglądać, gdybyśmy mieli więcej sprawczości, wtedy są dużo bardziej aktywni. Mają motywację, by tej sprawczości dodać. Tymczasem, w mojej opinii, zbyt łatwo pozwalamy sobie na zachowania i decyzje demobilizujące nas nawzajem.
Nie chowajmy się w przyczółku
Po wygranych wydaje się, że o włos wyborach, można stwierdzić, że teraz trzeba się spiąć, zamknąć oczy i grać na jedność. To jest mylny obraz: opozycja ma dużą, bezpieczną większość. PiS straci niedługo media, źródła finansowania i, co może ważniejsze, dostęp do koryta, który zachęcał do pozostania lojalnym. Prawica jest w kryzysie. Teraz jest dobry moment na powrót polityki. Na powrót do jak najbardziej oddolnej i demokratycznej debaty. Potrzebujemy mniej spotkań liderów, którzy zgadzają się na kompromisy za zamkniętymi drzwiami a więcej autentycznej i niepozorowanej dyskusji. Tak zapewnimy większą partycypację społeczną i przygotujemy społeczeństwo obywatelskie na czas po PiS-ie.